Dojechałem

Więc uzupełnię wypowiedź ONE'a o resztę zdarzeń (przejęliśmy po ekipie ONE'a pokój

to o czymś świadczy

). Tak więc zastaliśmy ekipę dość trzeźwą, bądź co bądź była prawie 14. Obejrzeliśmy wstępnie Kangoorki i wyruszyliśmy na podbój - jak pisze ONE. Ludzie się oglądali i gały im ze zdumienia wychodziły. Lokalny pijaczyna zrobił minę, jakby chciał powiedzieć: że widzę podwójnie to ok. Ale trzynaście? I to jeszcze każdy w innym kolorze?

Następnie zrobiliśmy bajzel na szutrowym parkingu i po tym jak Prezes zrobił zasłonę dymną o dziwo żaden z Kangoorów nie ucierpiał (pewnie mają jakiś swój język

). Później powrót do ośrodka, pożegnanie wyjeżdżających i grill, dyskusje, śpiewanie i gra na gitarze, zamach na naszego Szamana... Ale co tu gadać, to trzeba zobaczyć
Jak Wam się wracało? Ja złapałem taką ulewę z gradobiciem, że w pewnym momencie zajechaliśmy na stację pod dach, żeby nam karoserii nie rozwaliło. Co chwilę ściana deszczu przez którą NIC nie widać. Kangoorkowi nie było łatwo, jednak dowiózł nas całych do domu. Dziękuję wszystkim za miłe towarzystwo, ciekawe rozmowy i dobrą zabawę. A ci co nie byli - mogą żałować i zbierać się na zlot KKP 2006
