Chciałbym rozwiać pewien mit, który krąży wśród kierowców, głównie pamiętających czasy samochodów chłodzonych powietrzem, lub takich, którzy pobierali u nich nauk
Dzisiejsze silniki mają znikome szanse niedogrzania. Dopóki silnik nie osiągnie optymalnej temperatury, obieg wody przez chłodnicę jest zamknięty (= nie ma chłodzenia).
Obieg nagrzewnicy jest na obiegu chłodnicy, więc jeśli czujemy choć odrobinę cieplejsze powietrze z nawiewu, to znaczy, że silnik jest już nagrzany. Słaba praca nagrzewnicy przy dużym mrozie spowodowana jest tym, że silnik nie nagrzewa się nadmiernie, więc nie ma co odprowadzać.
Z własnych prób (wykonywanych przy naprawie rur od chłodnicy) zaobserwowałem, że obieg otwiera się na chłodnicę, gdy wskazówka jest między pierwszą, a drugą kropką skali. Dopiero od tego momentu silnik zaczyna nagrzewać się powoli, ponieważ chłodzenie jest bardzo wydajne na tym mrozie
Gdy koledze zamarzł płyn w przewodzie, wystarczyło 15 minut jazdy (od zimnego silnika), żeby litr płynu odparował przez odpowietrzenie, bardzo efektownie z resztą
Tak więc jeśli martwicie się o niedogrzanie swoich skoczków, nie macie powodu. Największe problemy to dogrzać siebie
Zdecydowałem się to napisać, ponieważ dużo widzę/słyszę opinii tu i na innych forach o zasłanianiu chłodnicy, żeby silnik się dogrzewał. A tak naprawdę wystarczy mu ok. 5-10 minut. Nie martwcie sie o skoczki - to Australijczycy, survivalowcy i świetnie dadzą sobie radę
Spokojnego przezimowania
PS. Ankietka sprawdzająca jak się grzeją Kangoomaniacy
Tytuł wątku został zmodyfikowany (mod)