Dodam, że chodzi o bielskiego Gadochę. Otóż mając na blacie jakieś 4000km, w drodze z Chorwacji do Włoch coś zaczęło dzwonić. I dzwoniło dopóki nie dojechaliśmy na miejsce (Sirmione) gdzie zatrzymaliśmy się u cioci. Ojciec Kangoora do tamtejszego serwisu Renault, a panowie: "wymieniamy silnik"

Byłem mały i nie do końca pamiętam jak to zaszło, ale assistance gwarantował autko zastępcze na dobę w kraju i chyba na tydzień za granicą. Wzięliśmy clio (to stare, prosto z raju

z kawałkiem plastra opatrunkowego zaklejającego permanentnie świecącą kontrolkę nierównych obrotów biegu jałowego

) i po przyjeździe do Polski (musiał nas ojciec przywieźć, bo zaczynał się rok szkolny, po czym wracał spowrotem) okazało się, że państwo Gadocha lub inni tamtejsi ważni "salonowcy" stwierdzili, że przysługuje nam 1 dzień wypożyczenia samochodu, a jak chcieliśmy dłużej trzeba było zgłosić wcześniej czy jakoś tak

No więc ojciec wrócił do Włoch, odstawił auto zastępcze i czekał, aż zrobią Kangoora. Jedyne jak można się było dowiedzieć czy już, to zadzwonić do Gadochy. Więc matka dzwoni, pyta czy ten Kangoor już jest. Pani w telefonie: "A jaki jest numer rejestracyjny?". Matka że nie wie (auto od miesiąca + słaba pamięć do cyferek). Na co pani pyta skąd ma wiedzieć o jakie auto chodzi. Na co mama: "A ile macie Kangoo na wymianie silnika we Włoszech?"

Było bosko

No ale przynajmniej wymiana silnika z dala od Polski

Nic nie zdążyli spartolić, ale dogadać się z nimi było pięknie...
A przypomniała mi się inna akcja, jak padł nam pilot od alarmu (chyba zeszłej zimy

) i ojciec zadzwonił (oczywiście) do Gadochy i powiedział, że auto unieruchomione na placu stoi i co robić. Na co pan chętnie opowiedział gdzie jest alarm, jak go wypiąć i co połączyć, żeby auto odpaliło, cały dumny że mógł pomóc. Na co ojciec mówi: "Dziękuję bardzo, jestem złodziejem.". W słuchawce chwila ciszy...... "Pan żartuje, prawda?...."
